Foto-relacja: Wieczór cudów i koniunkcja sezonu: spotkanie komety 12P/Pons-Brooks z Księżycem, Jowiszem i Uranem (10.04.2024)
Jeszcze w lutym w głównym tekście poświęconym komecie 12P/Pons-Brooks zachęcałem by pamiętać o 10 kwietnia i nadchodzącej potencjalnej koniunkcji sezonu. Kumulacja, jaka była do zgarnięcia nie mogła się równać z żadną inną koniunkcją wcześniejszych tygodni tego roku, ani żadną późniejszą, a fakt, że przypaść miała jakiś już czas po rozgoszczeniu się u nas wiosny kazał zakładać większe szanse na sprzyjającą aurę, niż przed wszelkimi zjawiskami przypadającymi choćby zimą.
Będąca w maksimum blasku kometa powracająca do swojego kolejnego peryhelium, Jowisz powoli schodzący ze sceny po kilkumiesięcznym sezonie obserwacyjnym, pobliski Uran rejestrowalny już na parosekundowych ekspozycjach, a do kompletu Młody Księżyc w zaledwie 5-procentowym oświetleniu cieniutkiego sierpa dopełnionego najlepiej w roku widocznym o wiosennych wieczorach światłem popielatym. Niby nic spektakularnego, wszak jedynie skupisko różnych obiektów w jednym obszarze nieba, a jednak próżno szukać równie fotogenicznej koniunkcji tego roku, zwłaszcza gdy dodamy do tego fakt, że wszyscy wspomniani bohaterowie spotkali się na tyle blisko, by mieścić się w kadrze nawet dłuższych ogniskowych zajmując obszar zaledwie około 4x3 stopni kątowych. I jak tu nie wyczekiwać nadejścia tego wieczoru bez wypieków na twarzy, bez przebierania nogami i bez stresowania się ewentualnością kiepskiej pogody?
Jeszcze 2 dni przed koniunkcją prognozy dla mojego pomorskiego obszaru były złe. Co tu dużo pisać, były fatalne. Nie brakowało w ostatnich dniach chwil ze Słońcem i widocznością gwiazd, ale działo się to na ogół przy braku stabilności i co do szans na sukces w najważniejszy kwietniowy wieczór na dwoje babka wróżyła. Nadzieja zaczęła się tlić 8 kwietnia, kiedy modele na 48 godzin sugerowały na kluczowy wieczór połowiczne zachmurzenie z tendencją malejącą z upływem godzin, ale w dzień przed koniunkcją - 9 kwietnia - ekscytacja wzrosła do 100%, bo nagle model UM zaczął pokazywać szansę na... bezchmurny wieczór.
Nie była to jednak sytuacja przyjemna i wolna od niepokoju, bo to zupełne oczyszczenie nieba miało się dokonać bardzo dynamicznie w krótkim czasie tuż po zachodzie Słońca ze stanu całodziennego zachmurzenia niemal całkowitego do zera po zmroku. Jednym zdaniem - sukces wisiał na włosku, a powodzenie lub porażka mogły zależeć dosłownie od jednej godziny plus minus w kwestii tempa zanikania chmur. Mogło się rozpogodzić całkowicie około godz. 22 gdy już byłoby po ptakach jeśli idzie o kometę - i wówczas na nic by się stan bezchmurnego nieba już nie zdał.
10 kwietnia od rana zgodnie z modelem UM zachmurzenie całkowite. Okresowo śladowe opady deszczu i silne wietrzenie - chłodny front jaki wypierał znacznie cieplejsze i zapylone powietrze robił swoje i znacznie obniżał temperaturę względem poprzednich dni. Upatrywałem w nim jednak szansę na to, że porządnie oczyści on niebo, a powietrze - ze słynnego już pyłu saharyjskiego i po przejściu chmur ukaże długo już niewidzianą przejrzystość na wieczornym firmamencie.
Bliżej godziny 20:00 emocje rosły, bo był to okres zachodu Słońca, a zachmurzenie niemal wciąż całkowite - zgodnie zresztą z prognozą. Tak czy siak w teren ruszyć trzeba było, aby potem sobie nie pluć w brodę, że się nie spróbowało mając ku temu czas i możliwości. 20:20 - gotowy do działania na zachodnich obrzeżach miasta. Dmuchało niemiłosiernie jak na pogodowe standardy ostatnich dni, gdy tego wiatru nie było prawie wcale, zimowa czapka znów poszła w ruch, podobnie jak cieplejsza kurtka, bo na tle poniedziałku czy wtorku można było doznać swego rodzaju szoku termicznego.
Ale tytułowych bohaterów ani widu, ani słychu (no bo jakie dźwięki miałyby wydawać?). 20:25, zmierzch cywilny. Słoneczko już 6 stopni pod horyzontem. Zachmurzenie 90% jak nie więcej. Zaczął jednak majaczyć Księżyc, którego światło przebijało się przez nieco cieńsze, niż większość płaty zachmurzenia. Około godzina do końca przyzwoitej wysokości komety nad horyzontem, po 21:30 byłaby już poniżej 5 stopni i najpewniej nieuchwytna.
Wtedy jak za dotknięciem niewidzialnej ręki - i znów zgodnie z prognozą modelu UM - chmury zaczęły ustępować w tempie jakiego nie pamiętam. Pokazał się pięknie dopełniony światłem popielatym cieniutki sierp Księżyca z towarzyszącym mu obok Jowiszem. Nie minął kwadrans i poziom zachmurzenia zmalał do właściwie niegroźnych resztek pojedynczych obłoków, pomiędzy którymi ukazywało się takie mrowie gwiazd jakiego już długo o takiej porze zmierzchu nie widziałem. Urana tuż nad Jowiszem naturalnie gołym okiem nie wypatrzyłem, choć zaledwie 2-3 sekundowe ekspozycje już go rejestrowały. Pierwszy raz jednak nastąpił oczekiwany sukces z wypatrywaniem bez optyki komety 12P/Pons-Brooks. Bez lornetki jawiła się jako nieostry i bardzo subtelny punkt światła na granicy widzialności - zdecydowanie majaczyła tu jedynie centralna kondensacja, bez rozmytej komy. Przebijający się lekko na tle nieba warkocz był w zasięgu jedynie w lornetce na długości nie większej jak 0,5 stopnia - więcej nie dostrzegłem zapewne przez niską pozycję komety i częściowo tylko pociemnione niebo. Kto wie, może i 5-procentowy sierp Księżyca też już wniósł swoje 2 grosze.
Trudno jednak narzekać na jego ewentualne rozjaśnianie pobliskiego komecie tła w sytuacji, gdy stanowi on tak fotogeniczny dodatek do kadru, a i gołym okiem tworzy urokliwy widok do zachwycenia się którym nie potrzeba nawet lornetki. W trakcie obserwacji między 21:00 a 21:30 gdy zapadł zmierzch astronomiczny, a elewacja komety zbliżała się do 5 stopni, okresowo przepływały jeszcze resztki obłoków, ale nie stanowiły one już utrudnienia, raczej niegroźny dodatek dodający klimatu, zwłaszcza gdy sunęły tuż pod sierpem Księżyca wywołując ciekawą grę światła przez nie się przebijającego niczym podłużnych smug opadających ku horyzontowi. Pociemnienie nieba nie ułatwiło dostrzeżenia w lornetce warkocza dłuższego, niż przed 21:00, a i gołym okiem przestałem ją dostrzegać przy tak niewielkiej wysokości.
Do kompletu doszły jeszcze 3 księżyce Jowisza - w zasięgu były teoretycznie 4, tyle że największy - Io, tranzytował akurat na tle tarczki planety i nie był przez to możliwy do rozdzielenia od samego Jowisza. Czwartym księżycem w kadrze musi więc być tym razem po prostu nasz Księżyc. Było to moje trzecie spotkanie z kometą 12P/Pons-Brooks, pierwsze zakończone jej dostrzeżeniem bez optyki, choć bez porównania słabszej od gwiazd tej samej jasności - w okolicy 4 mag. - i tym bardziej słabszej od wakacyjnej C/2020 F3 (NEOWISE) z lipca 2020 roku.
Niewykluczone, że było to też moje ostatnie spotkanie z tą kometą, bo wieczór z "nagrodą pocieszenia" dla tych którzy 10 kwietnia byli pod zachmurzeniem - a więc sobota 13 kwietnia i najwęższa koniunkcja 12P/Pons-Brooks z Jowiszem i Uranem - szykuje się u mnie jako pochmurny. Może uda się jeszcze zerknąć na kometę zanim ucieknie nad południową półkulę, choć obecnie w tygodniu poprzedzającym peryhelium każdą jej obserwację wolę na wszelki wypadek traktować jako ostatnią - by później ewentualnie pozytywnie się zaskoczyć. Tak więc nie wiem jeszcze czy rzec - do zobaczenia Pons-Brooks, czy też - żegnaj na zawsze! Weekend przyniesie odpowiedź.
Sony A7SII + Tamron 70-300 f/4.5-6.3 DI Mark III, ogniskowe rozmaite, niektóre kadry w trybie crop (ewk. 105-450mm), ISO 800-6400, eksp. 1-4sek. dokładne parametry w EXIF
Powiązane:
12P/Pons-Brooks - powrót po 70 latach i szansa na lornetkową kometę przełomu zimy i wiosny 2024
12P/Pons-Brooks - powrót po 70 latach i szansa na lornetkową kometę przełomu zimy i wiosny 2024
f t yt Bądź na bieżąco z tekstami, zapowiedziami, alarmami zorzowymi i wiele więcej - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku, obserwuj blog na Twitterze, subskrybuj materiały na kanale YouTube lub zapisz się do Newslettera.
Ostatnio odpuściłem sobie astro ale w zeszłym tygodniu moją uwagę przykuł widok wyjątkowo pięknego zachodniego nieba - z cienkim sierpem Księżyca, ładnie widocznym światłem popielatym, jakąś jasną planetą i wyjatkową widocznością gwiazd (jak na szybko zaludniającą się okolicę podmiejską). Nie miałem świadomości tego całego spektaklu bo to musiało być jakoś właśnie wtedy.
OdpowiedzUsuńGratuluję sukcesu i udanych łowów foto!
Dzięki! Też wtedy zwróciłem na zaskakującą ilość gwiazd jak na wczesny zmrok, pomimo że parę dni wcześniej zapylenie było bardzo wyraźne. Ale wietrzenie + opady z pewnością swoje zrobiły by tę widoczność poprawić.
UsuńNo cóż Warszawka nie może mieć wszystkiego. Dwa najlepsze wieczory (jedyne dobre wieczory) akurat byłem w kinie. W pozostałe wieczory kiedy wychodziłem to albo panie pył z Sahary albo pokrywa czegoś z piętra wysokiego. Albo ekstremalnie złośliwe budownictwo uniemożliwia obserwację czegoś tak niskiego. Okna w klatce za wysokie lub nie z tej strony. Niemniej jednak 14 kwietnia z ręki zrobiłem zdjęcie i po wzmocnieniu detali się zdziwiłem, bo wyszedł ten czworobok Jowisz, Uran, 53 Ari i 54 Ari. Zobaczyłem Urana poraz pierwszy od...25 lat.
OdpowiedzUsuńNa Jowisza! Zobaczyć Urana to prawdziwa gratka :-))
UsuńDobre i tyle, Majdo! Ja przed sobą, a właściwie za oknem mam takie "przyjazne" budownictwo, że nie zobaczę czegokolwiek na niebie, co jest poniżej 10 stopni, choć dodać można by do tego dobrych 5 stopni więcej, bo granica budynków nie jest idealnie równa i są "wnęki" gdzie dostępność nieba staje się nieco lepsza, ale niewiele tego. W tym jednak przypadku w ogóle nie byłoby mowy o próbach z domu, bo nie mam widoku na zachód.
Usuń