Myślałem dzisiaj dużo o nadchodzącym zakryciu i choć od początku nie miałem wielkich złudzeń co do szans na pomyślność obserwacji uznając je za niższe od wyjścia z grupy reprezentacji Polski na mundialu to patrząc na to, co dzieje się za oknem jakoś trudno mi odliczać ostatnie 14 dni z jakąkolwiek nutą, czy nutką nadziei. Teoretycznie pogodowa klamka jeszcze nie zapadła, ale tegoroczny listopad dołuje mnie konkretnie. W półtora tygodnia złota jesień przekształciła się dynamicznie w zimę, przynajmniej patrząc na drzewa; niebo albo wiecznie zamglone, albo pod stratusem, gdzie sporadyczna widoczność gwiazd jest tylko wyjątkiem potwierdzającym smutną regułę. Wyjątkiem, który nie pozwala myśleć o poważniejszym wyjściu w teren, bo zanim człowiek jest gotowy, z rozpogodzeń nic już nie pozostało. Pierwszy epizod ze śniegiem pojawił się nadzwyczaj prędko jak na ostatnie ciepłe zimy i był czymś więcej od przyprószenia trawy opadem na miarę delikatnego "cukru-pudru" na cieście - było tej białej kołderki z kilka centymetrów w pełni pokrywających trawy i jezdnie, dziś już prawie wszystko stopniało, ale jak było nieprzyjemnie zimno, wilgotno i z zerową ilością Słońca w dzień / gwiazd w nocy tak nadal pozostało.
Odkąd 3 listopada na parę godzin niebo się odsłoniło dając szansę obserwacji Kopernika i kilku innych ciekawych obszarów powierzchni naszego satelity, o czym podzieliłem się z Wami w tej wideo-relacji, astro-graty pełnią u mnie funkcję muzealną tudzież schronienia dla lokalnych pajęczaków. Nawet znając ogólny trend pogodowy charakterystyczny dla większości listopadów, tegoroczny jawi się w moich zapiskach jako jeden z najgorszych. Łącznie od początku miesiąca miałem nad głową 4 pogodne lub w miarę pogodne dni oraz 4 wieczory, w których możliwa byłaby krótkotrwała, rzędu 2 do 3 godzin obserwacja tego, co akurat w pierwsze dwie-trzy godziny po zachodzie Słońca bywa widoczne. Rozumiem, że jesień, że prawie przedzimie, że wyże zgniłe, ale bez przesady!
Specjalnie zrezygnowałem z wszelkich astro-zakupów, wiedząc, że jak głosi odwieczna prawidłowość znana już jaskiniowcom, iż gdy astro-amator dokonuje zakupu nowej optyki to dwa tygodnie zachmurzenia całkowitego ma on jak w banku. To znaczy te dwa tygodnie to taka taryfa ulgowa, jaka obowiązywała, gdy sam czyniłem pierwsze poważniejsze astro-zakupy mniej więcej przed dwunastoma laty, ale obecnie coraz częściej słowo "tygodnie" w tym prawidle bywa przez pogodę zastępowane określeniem "miesiące". Przynajmniej takie wrażenie można odnieść.
Oczywiście zawsze po długim okresie z dojmującą przewagą chmur piłeczka jest odbijana i następują zawsze silnie podładowujące baterie piękne okresy ze słoneczną aurą i rozgwieżdżonym niebem, wszak nigdy nie jest aż tak źle, żeby bezchmurna aura miała już nie nadejść, nie mniej coraz więcej zdaje się wskazywać, że to będzie trudna jesienno-zimowa połowa roku, nawet jak na nasze standardy. Z tej perspektywy nie dziwi mnie wyprzedawanie przez niektórych hobbystów z trudem zbieranego sprzętu obserwacyjnego czy tym bardziej astrofotograficznego, bo ładowanie sporych funduszy w hobby, które pozwala się wyszaleć w prawdziwym tego słowa znaczeniu kilka razy do roku coraz częściej jawi się jako ślepa uliczka nie warta gry.
Pół biedy, gdy mówimy o tak zwanych "wizualowcach" skupiających się tylko lub głównie na tym by jak najwięcej w jak najlepszy sposób ujrzeć własnymi oczyma, a fotografowanie traktując jako niezobowiązujący czy marginalny dodatek. Jeśli jednak czynić poważne wydatki na optykę i sprzęt rejestrujący z myślą o długoczasowej fotografii, gdy poszczególne obiekty mgławicowe, gromady i galaktyki mają być naświetlane po kilkanaście godzin, wykorzystawszy mnóstwo nocy na zebranie materiału pod jeden tylko obiekt, to trudno się dziwić, że forumowe giełdy coraz częściej ukazują oferty w stylu sprzedaży kompletnych lub przynajmniej solidnie rozbudowanych zestawów dla astrofotografii, bo jeśli "wizualowcy" mają tyle powodów do marudzenia, to co dopiero fotografowie.
Przyznam się, że miałem w planie parę astro-wydatków na tegoroczną jesień, także z myślą o tytułowym zjawisku, ale ostatnie trzy tygodnie wybiły mi to z głowy - i nawet nie chodzi o wspomnianą wyżej prawidłowość o relacji chmur do nowo zakupionej optyki, którą należy oczywiście odczytywać z przymrużeniem oka, bo jeśli pogodowo ma nastąpić kaszana, to ona nastąpi niezależnie kiedy ktoś w coś nowego się wyposaży. Po tym co tegoroczny listopad funduje w pogodzie, w oczekiwaniu na zakrycie Marsa w opozycji przez Księżyc nie potrafię być choćby umiarkowanym optymistą. W weekend, ten lub może kolejny, odkurzę astro-szpargały, posprawdzam raz jeszcze czy wszystko gra na tip-top i z grymasem twarzy malowanym przez chyba największą beznadzieję jaką w sobie pamiętam zacznę odliczać ostatnie dni do najważniejszego grudniowego poranka. Czy w Waszych zakątkach też jest tak krucho z dostępem do pogodnego nieba czy też wschodnie Pomorze jest jakimś odmieńcem na polskiej liście regionów specjalnie atrakcyjnych w tym sezonie dla mgieł i zachmurzenia?
Kurczę, jak już bym chciał tej wiosny...
f t yt Bądź na bieżąco z tekstami, zapowiedziami, alarmami zorzowymi i wiele więcej - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku, obserwuj blog na Twitterze, subskrybuj materiały na kanale YouTube lub zapisz się do Newslettera.
W Małopolsce jest tak samo. Chmury, śnieg i/lub deszcz. Ale do zakrycia Marsa coś może się zmienić w pogodzie. Zobaczymy.
OdpowiedzUsuńPrzykre - ale fakt, do 8 XII jeszcze trochę czasu jest i może coś się zmieni. Pierwszy grudniowy weekend może przynieść kolejną porcję zimowych klimatów to może potem nastanie jakiś pogodniejszy zimny wyż... Byłoby pięknie.
Usuń