Po pierwszych trzech dobach listopada zanotowałem jakieś zero dni ze Słońcem w tym miesiącu i ta sama szarość na całym niebie powinna według prognoz potrwać co najmniej kolejne 3 dni. Zapewne po tych trzech dniach przeciągnie się to na następne 3 dni i tak dalej do wiosny. Jak na razie zatem listopad 2019 okazuje się być dokładnie taki pod względem zachmurzenia, jakiego można się zawsze spodziewać i tym samym skutecznie gasi on optymizm na następny poniedziałek, na jedenasty dzień miesiąca, na to najbardziej wyczekiwane zjawisko w tym roku i ostatnie z takich dziesięciu absolutnie najważniejszych w dobiegającej końca dekadzie.
Tranzyt Wenus z 06.06.2012 r. Pełna fotorelacja |
Dekadzie, która przyniosła nam już dwa najbardziej widowiskowe głębokie zaćmienia Słońca - w styczniu 2011 i marcu 2015 roku, podczas których na niebie w trakcie fazy maksymalnej pozostawał tylko wąski sierp Dziennej Gwiazdy. Dekadzie, w której mamy już za sobą wszystkie 5 całkowitych zaćmień Księżyca - w roku 2011 w czerwcu i grudniu, we wrześniu 2015, w lipcu 2018 i w styczniu 2019. Dekadzie, w której mogliśmy już nacieszyć oczy dwoma z trzech tranzytów - z udziałem Wenus w czerwcu 2012 i z udziałem Merkurego w 2016 roku. Pozostał już tylko ten trzeci, drugi w wykonaniu Merkurego i zarazem ostatnie tak ważne zjawisko z TOP-10 w niemal zamkniętej już ostatecznie dekadzie.
Wiele wskazuje na to, że w moim przypadku zamknę to dziesięciolecie w stylu, który - powiedziałby optymista - hartuje na dalsze lata w astronomicznym hobby, ale czyni to w najboleśniejszy sposób. Tak zresztą tę dekadę zacząłem, więc nie zdziwię się gdy podobnie ją zamknę. Pesymista rzekłby, że dekadę z tymi wspaniałymi zjawiskami zamknę w sposób, który powinien każdemu zdroworozsądkowemu człowiekowi wybić z głowy pomysł zainteresowania dziedziną amatorskich obserwacji nieba, bo to strata pieniędzy, czasu i nerwów w naszych warunkach pogodowych, które zainwestowany czas i środki pozwolą wykorzystać przysłowiowo raz na ruski rok.
Zarówno optymista jak i pesymista mieliby w jakiejś części rację. Myślę, że trudno u miłośnika astronomii hartować ducha pasji inaczej jak przez serwowanie przez pogodę porażek na przemian z sukcesami. Przynajmniej tak to odnoszę do własnego doświadczenia. Gdy człowiek długo na jakieś zjawisko wyczekiwał, inwestował środki w sprzęt by jak najlepiej do obserwacji czy fotografii się na to zjawisko przygotować, a następnie na koniec odliczania dostawał całkowite zachmurzenie nieba, to gorzkich emocji nie było końca, ale też nie przeszkadzało mi to w wypatrywaniu innych zjawisk czekając przy okazji na powtórkę wydarzenia, które właśnie uciekło ponad grubą warstwą chmur. Gdyby za każdym razem wszystko od zaraz miało się udawać, byłoby to zbyt łatwe, a być może nawet groziłoby szybszym przejedzeniem. Pokory do pogody człowiek by nie miał za grosz, a i ryzyko utraty roztropności przy szastaniu pieniędzmi radykalnie by rosło kosztem spraw ważniejszych od bądź co bądź zwykłego hobby.
Z drugiej strony nie odmawiałbym też racji pesymiście. Inwestowanie czy raczej bezterminowe zamrażanie pieniędzy w sprzęt - w wielu przypadkach zwłaszcza u astrofotografów całkiem pokaźnych sum pieniędzy, który na 100% możliwości wykorzystywany jest potwornie rzadko i trwanie od zaćmienia do zaćmienia - w sensie ograniczanie się do najważniejszych zjawisk, to droga średnio przyjemna, najłagodniej ujmując. A jednak nasze warunki geograficzne stwarzają właśnie taką sytuację w pogodzie, że siłą rzeczy wielu z pasjonatów ma powody do słów narzekań, tym bardziej, że te najbardziej ekscytujące wydarzenia należą do rzadkości, a miejsc naturalnie ciemnych z nieskazitelnym nocnym niebem dla bardziej "standardowych" obserwacji ubywa z roku na rok. Znajomy na końcu poprzedniej dekady budował się na wsi z myślą o oddaniu się wreszcie upragnionym obserwacjom głębokiego nieba wielgachną Syntą na tarasie czy ogrodzie - nie zapomnę Drogi Mlecznej jaką jednej nocy razem u niego widzieliśmy. Dziś ma niebo zaśmiecone jak ja mieszkający na skraju miasta, gdzie smugę naszej galaktyki można ujrzeć - owszem - ale tylko przy porządnej awarii zasilania.
Kiedy jednak aura ukazuje się z tej łagodniejszej strony, bywa, że całe lata oczekiwania wynagradzają trud, dokonane inwestycje sprzętowe i wytrwanie w hobby. Każdy musi w takich chwilach sam sobie odpowiedzieć czy było warto czy nie. U mnie praktycznie za każdym razem taki sukces zdaje się wymazywać wszelkie poprzednie porażki, a radosne emocje, które się wówczas odczuwa odciskają w człowieku takie piętno, że nie sposób o nich zapomnieć i uwolnić się od pasji, choćby nie wiem ile rozczarowań pogodowych miało się po drodze do takiego sukcesu.
Taka Wenus - wielka - naprawdę wielka kropa na tle Słońca, jaką przez ponad 2,5 godziny śledziłem zimnym porankiem 6 czerwca 2012 roku - to było coś tak przepięknego czy to przez samą folię ND-5 w refraktorze, czy przez wielkiego Dobsona czy przez słonecznego Lunta w pasmie wodorowym, że chyba nic innego dotąd nie stoi w moim prywatnym rankingu wyżej. Tymczasem po drodze do tamtego zjawiska nie raz chciało mi się po prostu ryczeć ze smutku w jakie to bzdurne hobby dałem się porwać, a w ostatnich latach też absolutnie nie byłem wolny od takich emocji. Ile można znosić niepowodzenia? Po co tracić własne środki na coś, czego prawie w ogóle nie mogę wykorzystać w pełni? Po kiego grzyba się angażować? A jednak było warto i z perspektywy czasu wiem, że wszystkie pogodowe porażki, które mnie nie zniechęciły - zadziałały odwrotnie i jedynie wzmocniły.
Jak będzie z tobą, czytelniku? Wiem, że jest tu trochę osób, które z tak ekscytującym zjawiskiem jak przejście planety na tle Słońca jeszcze nie miały do czynienia i buchają entuzjazmem charakterystycznym dla początkującej osoby, która jeszcze nie zaznała smaku porażki. Mogę to zrozumieć, tym bardziej, że ze mną było podobnie.
Ale wiem z korespondencji, że są tu też osoby niestety poważnie rozważające nie tylko przerwę, ale wręcz odejście od tego hobby jeśli 11 listopada nie wypali, bo zbyt mocno odczuwają w ostatnich latach, że pogoda czy inne okoliczności uniemożliwiają pełne oddanie się pasji na miarę potrzeb czy poczynionych inwestycji czasowo-sprzętowych, które w praktyce w ogóle się nie zwracają. I to też mogę zrozumieć. Bynajmniej nie zamierzam nikogo zachęcać do czynienia inaczej, niż sumienie podpowie po następnym poniedziałku - gdy każdy odpowie sobie sam czy jedzie dalej czy wysiada, będzie mu lepiej i rozsądniej. Ja mogę jedynie sugerować, zachęcać, doradzać, ale ostatecznie każdy sam powinien o takich krokach zdecydować, bo u każdego sytuacja jest inna - może być więcej innych czynników, które powinny albo zmotywować do wytrwania, albo do przerwy z hobby, bo to, że jakiś tam pasjonat - jeden z wielu - sugerowałby próbę wytrwania, to w takim wypadku jest zupełnie nieistotne.
Nie mniej myślę - i traktujcie to jako nawet nie sugestię, ale zwykłe przemyślenie - zwłaszcza ci, którzy myślą o "separacji" z astronomią za tydzień w razie fiaska, że mimo wszystko warto zagryźć zęby i spróbować czerpać z tego, co to zainteresowanie oferuje na co dzień, czy raczej co noc. Chmury od czasu do czasu też odpuszczają, a że nie zawsze chcą tak uczynić w czas rzadko powtarzających się zjawisk największego kalibru, no to już jest jeden z uroków tego hobby, o którym warto mieć pełną świadomość zanim na poważnie zacznie się w nie zagłębiać. To nawet nie jest "drobny druczek" w nieformalnej umowie, jaką każdy adept astronomii zawiera z nowym hobby, ale jej bardzo wyraźny, wytłuszczony podpunkt, zwłaszcza na naszych szerokościach geograficznych.
Zamiast z góry zakładać, że 12 listopada po pochmurnym poniedziałku rzucasz wszystko na giełdę i przechodzisz na zbieranie mrówek czy cokolwiek innego, wyczekaj tego poniedziałku z zimną głową (ale przy okazji wzmocnij swoją świadomość na temat ➨ aury, która zwykle tego dnia panuje jako antidotum na wszelki wypadek) i jeśli rzeczywiście się nie powiedzie, być może wcale nie odczujesz tego w złych emocjach, a zachowany arsenał szkiełek, tub i akcesoriów wykorzystasz może znienacka przy innej okazji. Może zarazisz się ode mnie znieczulicą (bo chyba na nią zapadłem - w każdym razie ostatnie porażki po porażka spływają po mnie na tyle szybko, że zastanawiam się czy nie stałem się zbyt tolerancyjny wobec chmur, choć to pewnie też zasługa innych zainteresowań nie dających zbytnio czasu na roztkliwianie się) i odnajdziesz w tym hobby coś, co jednak Cię przy nim utrzyma, a wtedy nawet się nie zorientujesz gdy nadejdzie szansa na powtórkę lub inną widowiskową rekompensatę, a wraz z nią radość, że wytrwałeś. Pamiętaj, że astronomia amatorska to nie tylko wyczekiwanie na wielkie zjawiska przewidziane w kalendarzu, ale też loteria potrafiąca bez ostrzeżenia zachwycić hobbystów wydarzeniami nie podlegającymi prognozom, ot choćby pojawienia się jasnych komet, deszczy meteorów, zórz polarnych.
Przed nami ostatni tydzień do ostatniego z TOP-10 tak ważnego zjawiska dekady, z którą za 8 tygodni się pożegnamy. Ostatni w tej dekadzie tydzień tak wielkich emocji i tak rajcującego odliczania, po którym nie zawsze przychodzi radość. Jaka pogoda by dziś, jutro czy za tydzień nie była za oknem, czyń przygotowania, odkurzaj sprzęt, wrzucaj teleskop do pralki jeśli to konieczne, byle nie zbyt dużo obrotów, tak do 1000 maksymalnie, dokup jeszcze co potrzebujesz, i zapamiętuj te chwile jak się tylko da, bo one też będą stanowić pamiątkę w mózgownicy po dawnych bojach na polu amatorskiej astronomii. Bez względu na to, czy pogoda pozwoli nam się wyszaleć na tranzycie Merkurego, te ostatnie dni oczekiwania, finałowe przygotowywanie, sprawdzanie sprzętu, wertowanie prognoz i emocje jakie się z tym wszystkim wiążą, też człowiek zapamiętuje - nie tylko tę jedną chwilę prawdy już w terenie pod gołym niebem. Głowy do góry, morale na 100% i nie tracąc pokerowej twarzy w spoglądaniu na dominujące chmurzyska odliczamy ostatnie 7 dni!
W następnym tekście pierwszy rzut oka na prognozy, z komentarzem dla wszystkich regionów Polski.
f t Bądź na bieżąco z tekstami, zjawiskami astronomicznymi, alarmami zorzowymi i wszystkim co ważne dla amatora astronomii - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku, obserwuj blog na Twitterze bądź zapisz się do subskrybentów kwartalnego Newslettera.
Jak na razie to słońca nie widać... ale kto wie?
OdpowiedzUsuńU mnie szarość dzisiaj na parę minuty ustąpiła. No, za duże słowo ustąpiła. Po prostu chwilę było widać mętne przejaśnienia, bo Słonko się znalazło za małym fragmentem cieńszego zachmurzenia. 6 dni. Cienko to widzę...
Usuń