Już w niedzielny wieczór, na dobę przed końcem odliczania pisałem w poprzednim tekście, że znakomita większość Polaków powinna ściskać kciuki za sprawdzenie się wyliczeń pogodowych modeli numerycznych, bo są one bardzo optymistyczne. Dziś, w dobę po tytułowym wydarzeniu wiemy już, że po raz kolejny sprawdziły się one tak, jak tego zawsze byśmy sobie życzyli na ważne zjawiska astronomiczne. Choć w godzinach dziennych poprzedzających ten najważniejszy, jedyny taki wschód Księżyca w roku, zachmurzenia nie brakowało, na godziny wieczorne niebo się rozpogodziło w wielu miejscach do stanu kompletnie bezchmurnego. Tak też stało się w mojej lokalizacji - pora zatem na pierwszą w ramach dziewiątego roku działalności bloga fotorelację z udanej obserwacji częściowego zaćmienia Księżyca!
Wyczekiwałem, przyznam się, bez szczególnie dużych emocji, bo nie miałem właściwie kiedy się porządnie nakręcić. Pierwszą część dnia spędziłem w robocie, potem drzemałem, bo tak mnie ścięło jakbym nie spał od tygodnia. Po drzemce nie było już czasu na cokolwiek poza przygotowaniem podstawowego sprzętu i wyruszeniem w teren. Po południu wracając do domu widziałem mnóstwo cumulusów, które tego dnia przepływały sobie nie tylko nad Pomorzem, ale większością kraju, jednak tak łatwo jak się pojawiły tak równie łatwo miały zanikać pod wieczór. Po drzemce nie miałem już żadnych wątpliwości - modele numeryczne znowu trafią w dziesiątkę. Jest 19:00, niebo krystalicznie czyste od horyzontu do horyzontu. Wilgoci w powietrzu tak ubyło, że samoloty nie produkowały nawet smug kondensacyjnych i widoczne były tylko one, bez charakterystycznych dla wilgotnego powietrza smug zwanych przez różnych mądrych inaczej chemtrailsami. Wyż uformowany w chłodnym powietrzu przyniósł zgodnie z prognozami modeli UM i GFS przytoczonymi w ostatnim tekście przed zaćmieniem nie tylko bezchmurne niebo na godziny wieczorne, ale też piękną przejrzystość i znakomitą widzialność. Nie tylko w zenicie, nie tylko na średnich elewacjach, ale nawet po sam horyzont. Widząc taką sytuację za oknem i mając pół godziny na dotarcie na miejsce, serducho zaczęło bić szybciej, bo było już pewne, że sukces jest murowany.
Godz. 20:10, dotarłszy na miejsce i rozłożywszy cały cholernie ciężki sprzęt jaki przytargałem obładowany, zdyszany i spocony od stóp do głów - czyli niewielki statyw i mały kompakt plus zwykła lornetka 10x50 - zacząłem się uważnie wpatrywać w horyzont, w okolicach azymutu 115 stopni zza którego już za kilka minut miała się wyłonić tarcza zaćmionego już w prawie 24% Księżyca. Żeby nie było za dobrze, wyszło mi, odnosząc się do zachodzącego Słońca, że azymut wschodu Księżyca wypadnie za drzewami i zaroślami na horyzoncie. Okazało się więc, że samego momentu wyłonienia się zza horyzontu nie zobaczę, ale ujrzę już go na wysokości około 1 stopnia - drzewa zaś dodadzą jedynie uroku do zdjęć szeroko kadrowych. Nadeszła godz. 20:21 - wschód nad moją lokalizacją. Nic. 20:24, już cała tarcza ponad linią horyzontu, początek fazy maksymalnej. Nic. Czy to na pewno dziś? Tak, skoro parę innych osób też się rozstawiło z aparatami wzdłuż Wisły to chyba się nie walnąłem w przygotowaniach, to musi być dziś.
Godz. 20:10, dotarłszy na miejsce i rozłożywszy cały cholernie ciężki sprzęt jaki przytargałem obładowany, zdyszany i spocony od stóp do głów - czyli niewielki statyw i mały kompakt plus zwykła lornetka 10x50 - zacząłem się uważnie wpatrywać w horyzont, w okolicach azymutu 115 stopni zza którego już za kilka minut miała się wyłonić tarcza zaćmionego już w prawie 24% Księżyca. Żeby nie było za dobrze, wyszło mi, odnosząc się do zachodzącego Słońca, że azymut wschodu Księżyca wypadnie za drzewami i zaroślami na horyzoncie. Okazało się więc, że samego momentu wyłonienia się zza horyzontu nie zobaczę, ale ujrzę już go na wysokości około 1 stopnia - drzewa zaś dodadzą jedynie uroku do zdjęć szeroko kadrowych. Nadeszła godz. 20:21 - wschód nad moją lokalizacją. Nic. 20:24, już cała tarcza ponad linią horyzontu, początek fazy maksymalnej. Nic. Czy to na pewno dziś? Tak, skoro parę innych osób też się rozstawiło z aparatami wzdłuż Wisły to chyba się nie walnąłem w przygotowaniach, to musi być dziś.
Godzina 20:30. Kurde balans, JEST! Odsłania powoli swoje zaćmione oblicze tuż na prawo od drzew, zza których miał nastąpić wschód. Początkowo niepozorny sierp od jaśniejszej górnej krawędzi zaczął być widoczny jako połowa, a w końcu większość tarczy, która w około 24% była pogrążona w ziemskim cieniu. Tyle razy już się widziało wschody, ale takie jak ten to prawdziwa rzadkość. Ale mi tętno skoczyło...
Byłem jednocześnie zdumiony, z jak nadzwyczajnie spokojną atmosferą mam do czynienia. Normalnie, przy tak skrajnie niskiej elewacji refrakcja atmosferyczna wyczynia takie cuda z tarczą Księżyca czy Słońca, że trudno zliczyć kształty i zniekształcenia jakie wprowadza ona do obrazu - tym razem poza standardowym delikatnym spłaszczeniem tarczy i jednym czy dwukrotnym efektem falującej krawędzi tarczy, nie działo się nic bardziej godnego odnotowania czy zarejestrowania. Srebrny Glob o typowym zabarwieniu przy bardzo niskim zawieszeniu nad horyzontem i zaćmioną blisko 1/4 tarczy piął się dumnie ku górze, by z czasem jego ruch nawet nieuzbrojonym okiem stał się wyraźniejszy dzięki punktom odniesienia.
Walorów estetycznych jak prezentował się w trakcie częściowego zaćmienia wschodzący Księżyc w połączeniu z jasnym letnim niebem i drzewami na horyzoncie nie oddadzą najlepsze fotografie, a radosnych emocji jakie mi wówczas towarzyszyły nie odda najlepiej napisany tekst. W takich chwilach zawsze jedynie milczę skupiając się na widoku i tak też czyniłem teraz. Cisza, skupienie, chłonięcie pięknych obrazów i dźwięków przyrody przy termicznie komfortowej, kompletnie bezwietrznej pogodzie. Kaczki na brzegu, sporadycznie pluskające w Wiśle ryby, koty wabiące się nawzajem i ja w zaroślach parę metrów nad taflą rzeki, a nad tym wszystkim spektakularna tarcza nabierającego wysokości Srebrnego Globu z pięknie uwidocznionym pociemnieniem od zsuwającego się stopniowo cienia ziemskiego i z odbiciem w płynącej cicho Wiśle. Istna widowiskowa kartka pocztowa na żywo. Takie chwile mogłyby trwać bez końca.
Walorów estetycznych jak prezentował się w trakcie częściowego zaćmienia wschodzący Księżyc w połączeniu z jasnym letnim niebem i drzewami na horyzoncie nie oddadzą najlepsze fotografie, a radosnych emocji jakie mi wówczas towarzyszyły nie odda najlepiej napisany tekst. W takich chwilach zawsze jedynie milczę skupiając się na widoku i tak też czyniłem teraz. Cisza, skupienie, chłonięcie pięknych obrazów i dźwięków przyrody przy termicznie komfortowej, kompletnie bezwietrznej pogodzie. Kaczki na brzegu, sporadycznie pluskające w Wiśle ryby, koty wabiące się nawzajem i ja w zaroślach parę metrów nad taflą rzeki, a nad tym wszystkim spektakularna tarcza nabierającego wysokości Srebrnego Globu z pięknie uwidocznionym pociemnieniem od zsuwającego się stopniowo cienia ziemskiego i z odbiciem w płynącej cicho Wiśle. Istna widowiskowa kartka pocztowa na żywo. Takie chwile mogłyby trwać bez końca.
Wraz z dalszym nabieraniem wysokości niebo subtelnie ciemniało, a faza częściowa dobiegała powoli końca. Nie mieliśmy tym razem zbyt dużo czasu na obserwacje, ale ta godzina z nawiązką to i tak zdecydowanie dobra rzecz w porównaniu do innych zakątków kuli ziemskiej, które nie mogły liczyć nawet na tyle co Polska. Przy ciemniejszym niebie poprawiał się zdecydowanie kontrast i uwypuklenie cienia ziemskiego na księżycowej tarczy, choć fotogeniczność już nie ta co przy niskim zawieszeniu nad horyzontem z elementami krajobrazu.
W końcu nadeszła godz. 21:18 CEST i kontakt U4 oznaczający wyjście Księżyca ze strefy cienia i zakończenie fazy częściowej. W tym momencie najważniejsza część zjawiska po pomyślnym zaobserwowaniu dobiegła końca, rozpoczynając powtórną fazę zaćmienia półcieniowego widocznego gołym okiem głównie w pierwszych kilkunastu minutach od kontaktu U4. Ostatnią fotografię (powyżej) wykonałem o godz. 21:38 CEST, w równe 20 minut od końca zaćmienia częściowego i efekty zaćmienia półcieniowego nadal można dostrzec w okolicach godziny 4-5 na krawędzi księżycowej tarczy. Z porównywalnymi zaćmieniami mieliśmy do czynienia 15 września ubiegłego roku i w tym roku, 11 lutego. Trudno jednak stawiać wspomniane dwa zaćmienia na równi ze zjawiskiem z 7 sierpnia. To było coś wspaniałego. Pisałem 6 sierpnia, że z uwagi na warunki pogodowe nie przepadam za zaćmieniami widocznymi tylko przy wschodzie lub tylko przy zachodzie, ale jeśli ma się nad głową tak czyściuteńkie niebo po sam horyzont, to człowiek naprawdę docenia tak niskie zawieszenie Srebrnego Globu - zwłaszcza, że dochodzi zjawisko iluzji księżycowej.
Na domiar radosnych emocji dostarczonych przez aurę i fotogeniczność zaćmienia, udało się pokazać zjawisko wielu przypadkowym przechodniom, zwłaszcza dzieciom z którymi rodzice wyszli na wieczorny spacer. Niesamowite ile z samą lornetką i czytelnym wyświetlaczem na zwykłym kompakcie na statywie można zdziałać przy okazji takich zjawisk. Także dla tych wszystkich kierowanych ku Księżycowi okrzyków dziecięcych "łał, jaki ładny", "jej, jaki wielki!", "ale super widać!" cieszę się ogromnie z faktu tak łaskawej aury, która od niemal roku nie pozwalała nam na wiele przy okazji ważniejszych zjawisk. Widać, że fortuna kołem się toczy także w naszym hobby i teraz przychodzi - jak chciałbym w to wierzyć i zresztą wierzę - pora na przestawienie pogodowej wajchy w stronę "sprzyjać Polakom". 28 lipca - piękny przelot ISS ze zmierzającym do dokowania załogowym Sojuzem - sukces. Częściowe zaćmienie Księżyca 7 sierpnia - sukces. Na trzy główne noce aktywności nadchodzących Perseidów aura także zamierza nas rozpieszczać. Nic, tylko radować się i trzymać kciuki za jak najdłuższe podtrzymanie takiego trendu.
Reszty fazy półcieniowej już nie rejestrowałem, spoglądając jedynie od czasu do czasu w drodze do domu na coraz bardziej jasny i pozbawiony pociemnienia krawędzi Srebrny Glob. Podsumowywane zjawisko z uwagi na okoliczności przyrody w których je podziwiałem oraz moment widoczności w jakim było ono dostrzegalne, uznaję za najpiękniejsze zaćmienie częściowe jakie było mi dane obserwować od niepamiętnych czasów, a może i w ogóle.
Ta dzisiejsza fotorelacja z jak najbardziej udanej obserwacji częściowego zaćmienia Księżyca pod bezchmurnym po sam horyzont niebem otwiera z praktycznego ujęcia naszej wspólnej pasji dziewiąty rok bloga. Obserwacja ta mimo, że stosunkowo krótkotrwała jak na zaćmienia, z uwagi na okoliczności widoczności zjawiska obrodziła u mnie - i mam nadzieję u wielu z Was - w bardzo pozytywne, piękne emocje i doświadczenia, które chciałoby się zaznawać przy każdym wyjściu w teren na najważniejsze zjawiska astronomiczne.
Po wielu ostatnich niepowodzeniach pogodowych, niech ta bardzo udana obserwacja stanie się wyznacznikiem tego, co będziemy doświadczać cały czas w trakcie dziewiątego roku istnienia bloga przy okazji kluczowych spektakli na firmamencie. W trakcie relacjonowanego dziś zaćmienia zawarłem kolejny już pakt z pogodą - że mianowicie skoro powiedziała A dostarczając nam przepięknie czyste niebo od zenitu po horyzont na pierwszą tak ważną obserwację astronomiczną w trakcie dziewiątego roku mojej skromnej działalności - to niech powie również B ukazując równie łaskawe oblicze na ostatnią obserwację w trakcie tego blogowego roku, którą mam nadzieję, będzie wspaniałe całkowite zaćmienie Księżyca pod koniec lipca 2018, widoczne w pełnej krasie na polskim niebie również po wschodniej stronie. Już dziś zaczynam wielkie odliczanie do tego wydarzenia po którym, mam nadzieję, będę mógł zamknąć ten rok istnienia bloga z równie radosną fotorelacją, z jaką dziś został on otwarty. Dziewiąty rok zaczął się pięknie - i niech też w równie optymistycznym wydźwięku się zakończy. Tak Wam i sobie z całego serca życzę.
Bądź na bieżąco ze zjawiskami astronomicznymi i zapleczem amatora astronomii - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku lub GooglePlus.
Wypada życzyć okienka na 2018 rok.
OdpowiedzUsuńRelacja świetna. Obserwowaliśmy z Augustowa znad Sajn.