Pora na powrót do przeszłości i przypomnienie wydarzeń 2015 roku, podczas których nasze emocje rosły, serducho biło jak oszalałe, a oczy cieszyły się widokami, których każdy chyba pasjonat astronomii pragnąłby jak najczęściej. Rzadko się dzieje, by w ciągu jednego roku dochodziło do kumulacji aż tylu niezwykłych zjawisk astronomicznych, jeszcze rzadziej dzieje się by warunki pogodowe nad Polską pozwalały nam na ich podziwianie za każdym razem od początku stycznia po kres grudnia. A właśnie taki był ten miniony rok - będzie do czego wracać pamięcią, przeżyjmy więc go jeszcze raz.
1. I kwartał.
2. II kwartał.
3. III kwartał.
4. IV kwartał.
5. Podsumowanie.
Tego, że będzie to dobry rok niektórzy upatrywali się - czasem żartobliwie, czasem bardziej na poważnie - od pojawienia się na naszym niebie pięknej, łatwo widocznej w lornetkach komety C/2014 Q2 (Lovejoy) olśniewającej w barwie nadziei. Wyróżniająca się wyraźną zieloną barwą noworoczna kometa szybko stała się absolutnym hitem pierwszego miesiąca roku, hitem największej rangi od czasu C/2011 L4 (PanSTARSS), którą zachwycaliśmy się w marcu 2013 roku. Nie dość, że tym razem mieliśmy do czynienia z kometą o jasności przekraczającej 4 mag. i widocznej gołym okiem jako zielonkawą rozmytą gwiazdę nawet z obrzeży miast. Swoimi relacjami i sukcesami w obserwacjach dzieliliście się także Wy, tworząc najdłuższą tego typu dyskusję od dawien dawna. Dla niektórych była to pierwsza obserwowana kometa, dla innych już kolejna trudna do zliczenia po wcześniejszych obserwacjach, ale jak rzadko kiedy przez cały okres jej najkorzystniejszej widoczności styczniowe niebo noc w noc pozwalało nam się jej przyglądać dzięki długo utrzymującej się pogodnej aurze.
Na domiar tego wszystkiego przez cały okres widoczności styczniowej kometa przebywała w towarzystwie jasnych obiektów odniesienia, będąc łatwym celem do obserwacji nie tylko dzięki wysokiej jasności, ale i sąsiedztwie wyraźnych obiektów pełniących rolę drogowskazów. Lornetki i aparaty przeżywały wtedy prawdziwe oblężenie, a my mieliśmy wielkie powody do radości po wielu pechowych poprzednich styczniach, które bardzo często przynosiły przewagę pochmurnej aury. Miesiąc był praktycznie w całości zdominowany przez piękną C/2014 Q2 (Lovejoy), ale u jego kresu byliśmy też świadkami (choć nie bezpośrednio) bardzo bliskiego jak na skalę astronomiczną przelotu asteroidy 2004 BL86 w pobliżu Ziemi. Niestety okoliczności obserwacji były dla nas wysoce utrudnione z uwagi na niewielką wysokość obiektu nad horyzontem w chwilach maksymalnej jasności, choć z uwagi na nieopadnięcie emocji po stale widocznej komecie, mało kto miał czas i ochotę przejmować się takim obrotem sprawy.
Luty minął jak zwykle spokojnie, przynosząc mnóstwo (w moim regionie 15) pogodnych nocy, które umilały nam wieczorne przeloty Międzynarodowej Stacji Kosmicznej podczas pierwszego okresu jej widoczności nad Polską w 2015 roku. W międzyczasie dalej można było śledzić kometę C/2014 Q2 (Lovejoy) z wykorzystaniem standardowych lornetek, która długo utrzymywała dość wysoką jasność czyniącą ją łatwym do odnalezienia obiektem. Miesiąc ten był też okresem astronomicznej kampanii popularyzacyjnej na tym blogu związanej z nadchodzącym częściowym zaćmieniem Słońca o bardzo głębokiej fazie maksymalnej.
Kolejnymi tekstami starałem się zachęcać coraz to nowych odbiorców do przeprowadzenia własnych obserwacji w ten ostatni poranek zimy i jak się później okaże zjawisko było współzwycięzcą roku, jeśli chodzi o aktywność amatorów astronomii w obserwacjach kluczowych wydarzeń tego roku.
Nadszedł ten wyczekiwany marzec - astronomicznie emocjonujący miesiąc, jak pozwoliłem sobie go określić w trzeciej części "Nieba nad nami" za 2015 rok. Bo wiadomo - zaćmienie Słońca, podczas którego na niebie z naszej gwiazdy pozostaje jedynie sierp, otoczenie staje się wyraźnie bardziej ponure, a w przyrodzie czuć specyficzny klimat rzadko namacalny przy bardziej powszechnych zjawiskach. Nie przypuszczałem jednak, że określenie "astronomicznie emocjonujący miesiąc" sprawdzi się tak dobrze z jeszcze innego względu. Nie dlatego, że rozwalił mi się statyw.
15 marca 2015 roku - Słońce wytwarza rozbłysk klasy C9 połączony z koronalnym wyrzutem masy skierowanym częściowo ku Ziemi. Wiemy dzięki zebranym materiałom z sond, że większość tego CME minie naszą planetę od zachodu i że możemy oczekiwać słabej burzy magnetycznej kategorii G1 jakich nie brak w tym cyklu słonecznym, i których zasięg ogranicza się do strefy okołobiegunowej. Dwa dni później dochodzi do najsilniejszej jak dotąd burzy magnetycznej kategorii G4 w 24. cyklu aktywności słonecznej, a ogłoszony po południu pierwszy w tym roku alarm zorzowy poprzedza największy wysyp zórz polarnych nad Polską i krajami sąsiadującymi od wielu lat. Zorze docierają nawet nad niższe szerokości geograficzne do północnych Włoch, tańczą i nad naszymi braćmi Węgrami, a globalny indeks Kp utrzymuje się na poziomie 8 w 9-cio stopniowej skali przez ponad 9 godzin (w międzyczasie burza spada do kategorii G3 na trzy godziny, wciąż przynosząc piękne zjawisko polskim obserwatorom). A wszystko podczas panowania nad naszym krajem potężnego układu wysokiego ciśnienia, od wielu poprzednich dni blokującego wstęp wszelkiemu zachmurzeniu, co więcej - Księżyc przebywający w nowiu w żadnym stopniu nie utrudniał obserwacji najwspanialszego wybuchu aktywności zórz polarnych w tym cyklu słonecznym. Ta ciężka burza magnetyczna stanowiła niespodziewanie efektowny wstęp do równie pięknego fenomenu, jaki czekał nas już dwa dni później.
Zima dobiegała końca, ale zanim mieliśmy się z nią pożegnać, w jej ostatnich godzinach staliśmy się świadkami częściowego zaćmienia Słońca, podczas którego w zależności od lokalizacji Księżyc zakrywał od 50 do ponad 70% tarczy słonecznej. Były to ostatnie godziny panowania wyżu nad naszym krajem, który słabnąc od północy zaczynał jeszcze w trakcie zaćmienia wpuszczać do nas pierwsze od wielu dni porcje zachmurzenia. Bez względu na to, sukces obserwacji pierwszego od czterech lat zaćmienia Słońca w Polsce był możliwy w każdej lokalizacji, choć w przeważającej części kraju niebo było wręcz bezchmurne. Jeśli chodzi o mnie, był to dla mnie najważniejszy dzień roku, najważniejsze wydarzenie roku, największy sukces w roku w kwestii naszej wspólnej pasji. Nie umniejszając innym wydarzeniom to właśnie na częściowe zaćmienie Słońca z 20 marca czekałem z największym niepokojem o dobrą pogodę i największą chęcią jego obserwacji - ponieważ porównywalnie pięknego zaćmienia ze stycznia 2011 roku nie było mi dane podziwiać dzięki grubemu zachmurzeniu na całej powierzchni nieba.
Wiedziałem, że jeszcze przed nami całkowite zaćmienie Księżyca, ale widoku wąskiego sierpa Słońca w ostatnie przedpołudnie tej zimy nic nie mogło przewyższyć w moich oczekiwaniach - i już nie przewyższyło. Co ważne, dzięki pogodnemu niebu nad Polską wszyscy z Was, którzy podjęli próby obserwacji zjawiska odnieśli sukces, nie było już zwyczajnie innej możliwości. Wykonaliśmy wszyscy mnóstwo pięknych zdjęć i filmów. Po latach czekania, dla mnie akurat po ponad siedmiu - dane było ujrzeć widok, który już wielokrotnie dawał mi o sobie przypomnieć nawet podczas snu, co było pewnie efektem porażki sprzed czterech lat. Tym razem były już tylko łzy szczęścia - tyle lat czekania dla tej jednej chwili. Byłem gotów oddać wszystkie inne zjawiska roku za cenę obserwacji tego jedynego zaćmienia Słońca, ale pogoda najwidoczniej uznała, że zbyt często się na nią narzekało i nie odpuściła w dawaniu nam bezchmurnego nieba także na resztę zjawisk jakie nas jeszcze czekały.
W marcu tradycyjnie pozwoliłem sobie jeszcze na garść przemyśleń odnośnie dotychczasowego przebiegu 24. cyklu aktywności słonecznej. Dziś z perspektywy czasu wiadomo, że sprawdziły się one jedynie połowicznie, ponieważ o ile rok 2015 był pierwszym od kilku lat rokiem, który obrodził w tak wysoką liczbę okresów z bardzo niską aktywnością słoneczną i prawie czystą tarczą, to - no właśnie - tarcza nie stała się czysta ani razu, mimo, że wielokrotnie takie ryzyko już istniało. Szczęśliwym trafem aktywność plamotwórcza pozwalała w ostatnim momencie na podtrzymanie ciągłości dni z nieustannie widocznymi plamami słonecznymi i liczbą Wolfa wyższą od zera, czego nie oczekiwałem w tak słabym cyklu i wobec faktu, że oba maksima cyklu są już dawno za nami. Czy i ten 2016 rok przyniesie takie podtrzymanie ciągłości - wątpię jeszcze bardziej niż przed rokiem, ale o tym jeszcze nie dzisiaj.
Kwiecień minął nam spokojnie, był zatem czas na opadnięcie emocji po tym, co zapewnił nam poprzedni miesiąc. Tradycyjnie o wiosennych wieczorach mogliśmy cieszyć się widokiem wielu pięknych koniunkcji z udziałem planet, gwiazd i Młodego Księżyca z najlepiej widocznym światłem popielatym w roku. Największymi hitami były z pewnością bliska koniunkcja bardzo jasnej wtedy Wenus z Plejadami, ale i koniunkcja Księżyca z Wenus i Aldebaranem, która na tym blogu mogła liczyć na tytuł koniunkcji miesiąca. Czwarty miesiąc roku przyniósł nam też inne pamiętne wydarzenie w postaci 25-lecia obserwacji Wszechświata z wykorzystaniem Kosmicznego Teleskopu Hubble'a. Na ten "srebrny jubileusz" na orbicie wybrałem 25 najciekawszych, subiektywnie rzecz jasna, fotografii wykonanych podczas dotychczasowego przebiegu misji HST, które wprawdzie nie zawsze są zachwycające kolorystycznie czy plastycznie, ale które zawsze niosą ze sobą ogromnie ciężki ładunek dla naszej wyobraźni, jeśli uzmysłowimy sobie jakie cuda widzimy na tych zdjęciach. Głowa może rozboleć, to pewne.
Maj jak co roku przyniósł nam schyłek sezonu obserwacyjnego 2014/2015 i zakończenie występowania nocy astronomicznych na rzecz białych nocy, będących zwiastunem nadchodzącego przesilenia letniego i najtrudniejszych warunków obserwacyjnych w roku. Na brak emocji nie mogliśmy jednak narzekać dzięki akcji rodem z "Grawitacji". Oto bowiem rosyjski Progress M-27M zamiast dostarczyć na pokład Międzynarodowej Stacji Kosmicznej niezbędne zaopatrzenie dla astronautów, w ostatnich chwilach wznoszenia na orbitę zaczął w niekontrolowany sposób obracać się w wokół własnej osi, wyprodukował kilkadziesiąt nowych kosmicznych śmieci, by z powodu pozostawania poza zasięgiem kontroli lotu, w niekontrolowany sposób rozpocząć kilkudniowy proces opadania i nieuchronnego wejścia w ziemską atmosferę. Działo się, niektórzy liczyli na kawałek kosmicznego złomu w swoim ogrodzie, choć było praktycznie pewne, że takie życzenia mają nikłe szanse na ziszczenie. Ostatecznie wejście w atmosferę Progressa M-27M z zapasami, które miały trafić do rąk astronautów ISS, nastąpiło nad wodami Pacyfiku.
Nadeszły białe noce, nadszedł kres prawdziwie ciemnego nieba nad Polską, choć obserwatorzy z centrum czy południowych regionów nigdy nie odczuwają ich na taką skalę, co mieszkańcy pasa północnych województw. Z drugiej strony okres białych nocy zawsze w zamian za długość dnia i płytką pozycję Słońca pod północnym horyzontem przynosi nam obłoki srebrzyste. Te jednak w sezonie 2015 okazały się widoczne znacznie bardziej sporadycznie, niż w latach poprzednich, zwłaszcza w roku 2014, gdy ich aktywność była wręcz najwyższa od wielu lat. Ja sam tak słabego sezonu NLC nie zanotowałem już długo. Brak nocy, srebrzyste jakieś takie średnie, no i jak tu żyć? Nic trudnego - na pomoc przychodzi jak zwykle gazowa kula trzymająca we władaniu cały Układ Słoneczny.
W pierwszy dzień astronomicznego lata Słońce wytwarza dość silny rozbłysk o podwójnym maksimum klasy M2.0 i M2.6, rozbłysk bardzo rozłożony w czasie i połączony z koronalnym wyrzutem masy typu full-halo skierowanym bezpośrednio ku Ziemi. Sprawca tego zjawiska - obszar aktywny 2371, nie poprzestał na tym podwójnym rozbłysku i uwalniał podobne zjawiska jeszcze kilkukrotnie w kolejnych dniach - także połączone z koronalnymi wyrzutami masy skierowanymi ku naszej planecie. Ten "rozbłysk nadziei" opisany na blogu 21 czerwca był pierwszym ogniwem łańcucha wydarzeń, który zakończył się ciężką burzą magnetyczną kategorii G4 - już drugą tej siły w 2015 roku, która przyniosła wielki wybuch aktywności zórz polarnych nie tylko nad Polską, ale i wieloma regionami Europy po niskie szerokości geograficzne, za Oceanem Atlantyckim z kolei zorze dotarły aż po... Nowy Meksyk. Niestety tym razem większy poziom zachmurzenia nad naszym krajem sprawił, że obserwacji nie dokonano tak dużo jak przy marcowej burzy G4. Sama zaś ciężka burza rozpoczęta już na drugi dzień po rozbłysku okazała się pierwszą w ramach kilkudniowego słonecznego maratonu, który podsumowałem w tym opracowaniu.
(Credits: NASA) |
Czerwiec przyniósł nam jeszcze pierwszą katastrofę misji kosmicznej realizowanej przez prywatną firmę SpaceX będącą jednym z liderów komercyjnego rynku. Falcon-9, niezawodna dotąd rakieta, eksplodował podczas wznoszenia na orbitę, a statek, który miał później przycumować do ISS - Dragon CRS-7 uległ całkowitemu zniszczeniu po upadku do Atlantyku. Skutkiem katastrofy było wstrzymanie lotów realizowanych przez firmę Elona Muska aż do ostatniego miesiąca roku, który przyniósł wielkie zrehabilitowanie SpaceX dzięki pomyślnemu, pierwszemu w historii lądowaniu pionowemu pierwszego stopnia rakiety na lądzie w wyznaczonym miejscu, przy którym pomyślne wyniesienie na orbitę kilku satelitów wydaje się niewiele znaczącym osiągnięciem - choć tak oczywiście nie należałoby na to spoglądać.
(Credits: NASA) |
Miesiąc otwierający drugą połowę roku to kontynuacja białych nocy i trudności w obserwacjach nieba dla pasjonatów astronomii, czymże jednak jest to coroczne przemijalne zmartwienie wobec wydarzenia, jakiego byliśmy świadkami dzięki transmisji telewizji NASA. 14 lipca sonda New Horizons przemknęła nad Plutonem w odległości zaledwie 12 400 km, wykonując historyczną obserwację niegdysiejszej dziewiątej planety Układu Słonecznego i dostarczając nam wrażeń, fotografii, a przede wszystkim wiedzy na temat natury tego obiektu, jakiej od dawna cały świat astronomów i nie tylko pragnął. Jeszcze nigdy człowiek nie zbadał tak odległego obiektu. Powiodło się na szóstkę, a dane z sondy spływać będą na Ziemię jeszcze niemal do końca tego roku. Z kolei schodząc na Ziemię pod koniec miesiąca blog ten świętował swoje szóste urodziny rozpoczynając siódmy już rok działalności - mikroskopijne wręcz wydarzenie wobec wcześniejszego z sondą New Horizons, ale ważne dla mnie jako autora, bo w końcu dzięki swojej pisaninie gromadzimy się tutaj licznie przy okazji właśnie wszystkich wspominanych dziś wydarzeń.
(Credits: IMO) |
Sierpień to jak co roku okres obserwacji jednego z trzech najciekawszych rojów meteorowych w roku cieszących się jednak największą popularnością w mediach, zatem mowa tu o słynnych Perseidach. Maksimum w 2015 roku po raz pierwszy od dwóch lat przebiegło podczas bezksiężycowej nocy, dzięki czemu mogliśmy cieszyć się większą ilością dostrzegalnych meteorów w porównaniu z rokiem 2014, choć pogoda postanowiła podzielić sukces na trzy główne noce - poprzedzającą maksimum, główną noc i noc następującą po maksimum, w każdej kolejno odsłaniając pogodne niebo innym zakątkom Polski. Nie mieliśmy więc sytuacji, że któraś część kraju mogła obserwować te meteory podczas gdy inna - była całkowicie tej możliwości pozbawiona. Każdy region dostał szansę, nie każdy w główną noc, jednak dzięki wysokiej aktywności Perseidów utrzymującej się przez kilka dni, ten kto próbował mógł sobie dopisać do konta obfitą serię nowych zaobserwowanych meteorów, mknących na tle prawdziwie ciemnego bezksiężycowego nieba. Podsumowanie aktywności tego roju za 2015 rok opublikowałem w tym tekście.
(Credits: Nikon) |
W miesiącu tym na blogu postanowiłem także rozwinąć jeden z pierwszych tekstów, jakie się tu ukazały - Jak rozpocząć przygodę z astronomią amatorską - o dwa bardziej szczegółowe wpisy pod tytułem "Dylemat nowicjusza" - jeden tekst przedstawiający niepodważalne zalety lornetek i jej przewagi nad teleskopem, drugi przytaczający plusy obrania przeciwnej drogi, to jest zakupu teleskopu jako pierwszego instrumentu do obserwacji astronomicznych. Każdy ma swoją sprawdzoną metodę, nie ma tu jedynej słusznej drogi na rozpoczęcie tej niesamowitej przygody, zawsze też rodzą się różnej długości dyskusje. Zbiór wniosków i przemyśleń, do których dochodzi się po latach użytkowania jednego czy drugiego rodzaju sprzętu, a z których mało który nowicjusz zdaje sobie sprawę przed zakupem, można odnaleźć właśnie w tych dwóch tekstach.
Sierpień to również czas, w którym na blogu rozpoczęła się druga tego roku astronomiczna kampania popularyzacyjna związana z nadchodzącym całkowitym zaćmieniem Księżyca i serią tekstów zachęcających do jego obserwacji. Wrażeń po marcowym zaćmieniu Słońca, dwukrotnych ciężkich burzach magnetycznych i Perseidach nie było nam dość, toteż z wielkimi emocjami rozpoczynaliśmy ostatnie cztery tygodnie odliczania do pierwszego od czterech lat całkowitego zaćmienia Księżyca widocznego nad naszym krajem.
Wraz ze zbliżaniem się do równonocy jesiennej i coraz krótszym czasem do zaćmienia Księżyca niebo nie przestawało nas rozpieszczać. 7 września doszło do umiarkowanej burzy magnetycznej kategorii G2, która przyniosła nam trzeci alarm zorzowy w roku mimo, że burze tej siły nie zawsze wiążą się z dostrzegalnością zórz polarnych z umiarkowanych szerokości geograficznych. Polacy mimo to wykonali mnóstwo zdjęć, przeważająco z północnej połowy (choć nie tylko), a samo wydarzenie było całkowitą niespodzianką wynikającą jedynie ze zmiany w skierowaniu pola magnetycznego wiatru słonecznego na południowe, dzięki której zarysowała się korzystna współpraca między polem magnetycznym Ziemi a tym z wiatru słonecznego, pozwalająca na wzrost aktywności zórz mimo braku silnych rozbłysków w poprzednich dniach, koronalnych wyrzutów masy czy obecności dziur koronalnych. Mało tego - dwie noce później - 9 września - szybka powtórka z rozrywki! Kolejna burza magnetyczna kategorii G2 i kolejne wystąpienie zórz polarnych nad Polską w porównywalnych warunkach co przed dwiema nocami. Dwa alarmy zorzowe dla Polaków w okresie najniższej aktywności słonecznej w całym roku. Możliwe, że na te dwa kolejne wystąpienia zórz nad naszym krajem wpływ miał także "efekt równonocy" - niezbadany fenomen sprawiający, że wiatr słoneczny podczas okresów bliskich równonocy potrafi wywoływać większą aktywność zórz polarnych niż normalnie by to czynił w tym samym wydaniu podczas innych okresów w roku. O efekcie równonocy pisałem przy okazji podsumowania burz magnetycznych z 7 i 9 września, które jest dostępne pod tym linkiem. Oczywiście jak przystało na ten rok, zorze polarne podczas obu tych burz można było fotografować z Polski podczas zadomawiania się u nas pogodnego wyżu.
Mimo radości amatorów nocnego nieba wywołanej nieoczekiwanie dwukrotnym pojawieniem się zórz polarnych, to na 28 września wszyscy czekaliśmy z większym napięciem. Nadszedł pierwszy jesienny weekend, a konkretnie jego kres. Noc z niedzieli na poniedziałek, podczas której tarcza Księżyca całkowicie zanurzyła się w ziemskim cieniu przynosząc nam pierwsze tak dobrze widoczne zaćmienie z fazą całkowitą od marca 2007 roku. Na ponad 70 minut Srebrny Glob stał się efektownym iście Krwawym Globem, który zawieszony ponad 20 stopni nad zachodnim horyzontem stanowił jeden z dwóch najefektowniejszych obrazów, jakie mogliśmy sobie zażyczyć w 2015 roku będąc współzwycięzcą z marcowym zaćmieniem Słońca, biorąc pod uwagę popularność i zaangażowanie miłośników astronomii w obserwacje zjawiska. Całkowite zaćmienie Księżyca przebiegło w sprzyjających warunkach pogodowych pod niemalże całym krajem, poszkodowani byli mieszkańcy gór, w strefie których gdzieniegdzie dominowało zachmurzenie. Wykonaliśmy tej nocy mnóstwo fotografii, wzbogaciliśmy się o wspaniale emocje i wspomnienia, do których będzie pięknie powracać pamięcią bez względu na to, ile lat od tej obserwacji minie.
Dwa najważniejsze zjawiska przewidziane kalendarzem zaobserwowane. Czy można czegoś chcieć więcej? Pewnie mało kto miały odwagę liczyć na więcej w sytuacji gdy udało się z pogodą na oba zaćmienia, i to tak widowiskowe. Czasem jak się chce za dużo, to nic nie wychodzi.
Nadchodzi jednak październik i niebo nie zwalnia tempa! W pierwszym tygodniu miesiąca na tarczy słonecznej doszło do uformowania się dużej, wyraźnej w długości fali 211 angstremów dziury koronalnej, będącej źródłem nieustannie uwalnianego w przestrzeń wiatru słonecznego podwyższonej prędkości. Z uwagi na jej położenie, strumień wiatru emitowany był bezpośrednio ku Ziemi i w momencie gdy ją osiągnął 7 października doszło do silnej burzy magnetycznej kategorii G3, która jest gwarancją obecności zórz polarnych nad umiarkowanymi szerokościami geograficznymi. Piąty w tym roku alarm zorzowy dla Polski, wysyp zórz nad naszym krajem, a wszystko ponownie przy bezksiężycowej nocy i całkowicie bezchmurnej pogodzie nad Polską - i jak tu nie wierzyć, że ten rok był jakiś wyjątkowy?
(Credits: 20th Century Fox) |
W tym samym miesiącu doczekaliśmy się premiery ekranizacji powieści Andy'ego Weira pt. "Marsjanin" w reżyserii Ridleya Scota. Reżysera-loterii, który ma na koncie tytuły niezapomniane, zrealizowane po mistrzowsku jak i filmy, które wyszły bardzo średnio. Kto się z ekranizacji rozczarował, ten się rozczarował, kto się ucieszył, ten się ucieszył - ja szczęśliwie zaliczam się do tej drugiej grupy widzów. Z seansu wyszedłem usatysfakcjonowany - astronomiczną recenzję filmu zamieściłem tutaj, choć nie wątpię, że można by wykonać to lepiej. Jakby jednak nie patrzeć, otrzymaliśmy film science fiction o naprawdę przyzwoitym nacisku na science, pozostającym w zgodzie z realiami i rozwiązaniami, które są opracowywane na potrzeby misji marsjańskich, ale też film w którym nie brak filmowej fikcji - fikcji, która jednak z racji na swoje niewielkie stężenie nie ma prawa przyćmić tego, co w "Marsjaninie" Ridleya Scota jak najbardziej wiarygodne czy przyjemne w odbiorze.
Przedostatni miesiąc roku nie miał nam przynieść żadnych istotniejszych zjawisk - i nie przyniósł. Standardowo jak co roku minął za to pod pochmurną aurą, rzadko kiedy pozwalającą przebijać się promieniom słonecznym w coraz krótsze już dni, czy promykom odległych słońc o porze nocnej. To nie była jednak duża strata z punktu widzenia obserwacji astronomicznych w sytuacji, gdy poważniejszych wydarzeń nie oczekiwaliśmy. W końcu czasem niebo musi być też pochmurne - a dzięki licznym sukcesom z poprzednich miesięcy można było odnieść wrażenie, że jest cały czas, lub przynajmniej przeważająco bezchmurne. W listopadzie ukazał się za to jeden z najbardziej obszernych wpisów od początku istnienia bloga, który był odpowiedzią na jedno z pytań nadesłanych przez czytelnik, a które dotyczyło prognozy pogody do planowania obserwacji - zainteresowanych odsyłam do tego tekstu.
W grudniu jak co roku przyszła pora na najbardziej aktywny rój meteorów - Geminidy, który podobnie jak tegoroczne Perseidy swoje maksimum osiągał w warunkach bezksiężycowej nocy, ale który w przeciwieństwie do medialnych Perseidów przypada w porze roku znacznie częściej przynoszącej zachmurzone niebo, a już z pewnością znacznie gorszy komfort termiczny, o ile w ogóle słowo komfort nie jest tu nadużyciem. Gdzieniegdzie pogoda dopisała w noc poprzedzającą maksimum, w niektórych regionach podczas maksimum, a w innych noc później. W moim przypadku do konta dopisuję 47 Geminidów, z czego ani jednego w noc maksimum. Kiedyś miałem taki przypadek z Perseidami.
Ostatni miesiąc roku przyniósł nam również okres wieczornej widoczności Międzynarodowej Stacji Kosmicznej, który był o tyle ciekawy, że wzbogacony o bonus w postaci widoczności rosyjskiego statku Sojuz TMA-19M z trójką załogantów na pokładzie. Niestety przelot Sojuza był gratisem bardzo ulotnym, dostępnym jednego tylko popołudnia, a pogoda nad Polską w przeważającej ilości województw nie była sprzyjająca. Sukces odnieśli niektórzy czytelnicy z północnego wschodu, którzy mogli nacieszyć oczy widokiem dwóch jasnych obiektów sunących tuż obok siebie - ISS i Sojuza, który w nieco ponad sześć godzin po starcie przycumował do pokładu Stacji. Tę pojedynczą wpadkę pogoda szybko jednak postanowiła zrekompensować, nawet zrekompensować podwójnie, a współtwórcą tej rekompensaty ponownie okazało się Słońce.
20 grudnia doszło do kolejnej umiarkowanej burzy magnetycznej kategorii G2, która przyniosła po raz szósty zorze polarne nad Polskę. Mimo obecności Księżyca po I kwadrze oświetlonego w 74%, wielu czytelników przygotowanych na tę okoliczność odniosło sukces w obserwacji i fotografowaniu zjawiska. Aktywność geomagnetyczna okazała się zaskakująco wysoka jak na burzę zaledwie drugiej kategorii - zdjęcia zórz polarnych spłynęły tutaj po sąsiedzku nawet ze Słowacji. Opracowanie tej burzy dostępne jest w tym miejscu. Nie na tym jednak koniec.
(Credits: STEREO) |
Tydzień po tej mogłoby się zdawać ostatniej burzy magnetycznej za 2015 rok, obszar aktywny 2473 wyprodukował umiarkowanie silny rozbłysk klasy M1.9 połączony z koronalnym wyrzutem masy skierowanym ku Ziemi. Od początku wydawało się, że zjawisko ma w sobie potencjał do wywołania znaczącego wzrostu aktywności zórz polarnych, a dla nas pojawiła się perspektywa zakończenia roku tak, jak jeszcze nigdy wcześniej podczas trwającego cyklu słonecznego - bo podczas obowiązującego dla Polski alarmu zorzowego potwierdzającego występowanie zjawiska nad naszym krajem. W ostatnie popołudnie tego roku zaistniała burza magnetyczna kategorii G2, alarm zorzowy dla Polski został ogłoszony po raz siódmy, a na niebie pojawiły się prawdziwie sylwestrowo-noworoczne fajerwerki mające swe źródło w aktywności słonecznej. Subtelne zorze polarne ukazały się Polakom na ostatnie godziny tego wyjątkowego roku sprawiając, że zakończyliśmy go w chyba jedyny słuszny sposób. Na wysokich szerokościach geograficznych zieleń, czerwień i purpura wylewały się z nieba do późnych porannych godzin Nowego Roku.
*****
Rok widowiskowych zaćmień. Jedno niezwykle efektowne ze Słońcem w roli głównej, z ponad 70-cio procentową fazą maksymalną w ostatnie przedpołudnie astronomicznej zimy. Drugie niemniej spektakularne z Księżycem na pierwszym planie, Księżycem zaćmionym całkowicie przez Ziemię podczas pierwszego weekendu tej jesieni. Rok zórz polarnych w Polsce. Siedmiokrotne pojawienie się tego zjawiska na polskim niebie, siedem alarmów zorzowych, w tym dwa podczas ciężkich burz kategorii G4, jeden podczas silnej G3 i cztery podczas umiarkowanych burz G2.
Przede wszystkim jednak rok sukcesów pogodowych. Wszystkie te kluczowe zjawiska niebo za każdym razem pozwalało nam obserwować sprawiając, że zgarnęliśmy całą pulę najważniejszych zjawisk astronomicznych, które były nam pisane kalendarzem, ale także tych nieprzewidywalnych jak burze magnetyczne. Im więcej było narzekania, że "i tak będą chmury", im więcej było marudzenia, że "z pewnością się nie uda", tym bardziej sugerowałem optymizm, tym bardziej niebo robiło na złość marudom chcącym się najlepiej poddać na samym początku i pokazywało, że jednak z pogodą w Polsce nawet pasjonat astronomii może żyć w zgodzie - rok 2015 przyniósł kres gadania "Sorry, taki mamy klimat", przyniósł 100% sukcesów na każde z najważniejszych wydarzeń. Sukces za sukcesem! Nie pamiętam już tak udanego, tak pięknego roku, w którym można było zgarnąć cały przygotowany zestaw zjawisk z tej najwyższej półki. Jako pasjonat astronomii życzę i Wam i sobie, aby ten przestępny rok 2016 był rokiem samych kontynuacji takich dobrych zmian. Aby za następnych dwanaście miesięcy można było w równie optymistycznym tonie żegnać się z rokiem 2016 i równie optymistycznym nastroju wchodzić w ten jeszcze następny.
Wspaniały rok 2015 otworzyła "kometa nadziei" jak to ją ochrzcili niektórzy obserwatorzy za sprawą jej zielonej barwy - może to przypadek, może nie, niech to pozostanie kwestią otwartą lub dopowiedzianą we własnym zakresie każdego z Was. Myślę jednak, że bez względu na odpowiedź czy ta noworoczna kometa rzutowała na pomyślność całego roku, warto zawrzeć teraz pakt z pogodą i niebem, aby ten rok był równie udany za sprawą otwarcia go wręcz z tonami zieleni, jakie wylewały się z nieba podczas pierwszej nocy za sprawą aktywności zórz polarnych w trakcie sylwestrowo-noworocznej burzy magnetycznej. Jeśli ta zieleń jako symbol optymizmu i nadziei ma rzeczywiście jakieś znaczenie, to niech te piękne zielone zorze polarne, które otworzyły rok 2016 są dobrym zwiastunem na całych dwanaście miesięcy, które nas teraz czekają. Będzie dobrze.
Powiązane: Wydarzenie Roku 2015. 5. Edycja Głosowania Czytelników
Bądź na bieżąco ze zjawiskami astronomicznymi i zapleczem amatora astronomii - dołącz do stałych czytelników bloga na Facebooku lub GooglePlus.
Znakomite. Wspaniale było uczestniczyć w tych wszystkich wydarzeniach. Również nie miałem długo tak udanego roku. Zaćmienie Słońca widziałem w bezchmurnych warunkach, zaćmienie Księżyca również, kometę Lovejoy zaobserwowałem gołym okiem, trzy razy z siedmiu opisanych burz magnetycznych widziałem zorzę polarną, a do tego mnóstwo koniunkcji, Perseidy i kilka ładniejszych okazów plam słonecznych. Ten rok był super od początku do końca:)
OdpowiedzUsuńRobert